czwartek, 16 marca 2017

Ryż na wagę złota

          Zastanawiałam się, czy znowu zacząć cytatem...? I doszłam do wniosku, że lepiej będzie, gdy tym razem umieszczę go na podsumowanie recenzji. Najpierw bowiem zdam relację z dość nietypowej treści i formy stylistycznej. 
Dzień dobry więc i zapraszam wobec tego na kolejną recenzję - dzisiaj w klimaty południowoamerykańskie.

Autor: Francisco Azevedo
Przekład: Daria Kuczyńska - Szymala
Tytuł oryginału: Once Upon A Time In Rio
Wydawnictwo: Kobiece
Ilość stron: 360 / wyd. 1, Białystok 2016
Książki dla kobiet

Księgarni Tania Książka bardzo dziękuję za niniejszy egzemplarz.



        Książka F. Azevedo to obyczaj, filozofia i pamiętnik w jednym.
Przede wszystkim jednak jest to saga. Któż z nas nie lubi ich czytać? Jest to lektura lekka, choć wcale nie oczywista i dająca się odczytać wprost. Język jakim posługuje się autor to wspomnienia, dygresje, anegdoty, ale i symbolika, alegoria. To może sprawiać wrażenie stylu nieco poetyckiego. Spokojnie...:) To nic w charakterze trudnych poematów poetyckich - nie!  To tekst wypływający - takie odnosi się wrażenie - prosto z serca i umysłu. 
            Saga rozpoczyna się od opisu jak José Custódio z żoną Marią Romana oraz ciotką Palmą emigrują do Brazylii. Towarzyszy im nierozłącznie woreczek ryżu. No właśnie o ten woreczek się rozchodzi, ponieważ w powieści został on otoczony ogromnym poważaniem - choć nie od razu u wszystkich. Stał się symbolem radości, szczęścia i dobrobytu całej rodziny. Poza tym był to ryż, którym w dniu ślubu zostali obsypani José i Maria. Od tej pory stał się czymś, co złączyło pokolenia. 
            O całej rodzinie dowiadujemy się z relacji Antoniego - syna Marii i José' go. Ma on już 88 lat, ale bardzo dokładnie opisuje dzieje swoich przodków. 
Czytając mamy wrażenie, jakbyśmy dosłownie siedzieli naprzeciw Antoniego i robili z nim wywiad. On natomiast skrupulatnie kreśli rozbudowane drzewo genealogiczne losów swych krewnych. Jak nie trudno się domyślać, autor za pomocą bohatera posługuje się retrospekcją - co oczywiście jest zrozumiałe, kiedy opowiada się dzieje pokoleń. 
            Podczas lektury zupełnie zatrzymuje się czas. Nie czuć pośpiechu i nerwowości, ale spokój i stoicyzm. Opisywane rodziny, ich relacje dowodzą, jak różnie może się układać życie w pokoleniach ze sobą spokrewnionych. W rezultacie jednak wyłania nam się jeden, bardzo istotny  i znaczący wniosek: RODZINA JEST CZYMŚ, CO MA MOC. CZYMŚ, CZEGO WARTO ZAKOSZTOWAĆ. WRESZCIE CZYMŚ, CO NALEŻY PIELĘGNOWAĆ.

           Serdecznie zapraszam do lektury! Gwarantuję, że książka niesie za sobą doskonałe wskazówki, mądre cytaty - każdy znajdzie dla siebie te istotne - refleksje i całe mnóstwo pozytywnej energii.

...a teraz obiecany fragment - a właściwie dwa - książki:

Jako dziecko dostawałem dużo klapsów. Zasłużonych klapsów. Naprawdę byłem małym łobuzem. Zanim skończyłem dziesięć lat, moja pupa musiała być już mądra jak Konfucjusz, bo doskonale poznała dłonie matki, ojca, a zwłaszcza ciotki Palmy. 

W każdym razie przepis na rodzinę to nie jest coś, co można skopiować, tylko coś, co trzeba wymyślić. Ludzie uczą się stopniowo, improwizując i przekazując to, czego się nauczyli z dnia na dzień. Bierzemy jedną radę stąd, od kogoś, kto się zna i chętnie się podzieli, inną stamtąd, bo ktoś zapisał ją na skrawku papieru...

PoZdRaWiAm!

Brak komentarzy: